2017-12-22
2021-02-23
Agnieszka Masternak, Magdalena Dąbrowska, Katarzyna Winiarska-Ścisłowicz

Znaleźć coś żywego

Rozmowa z Agnieszką Masternak i Magdaleną Dąbrowską przeprowadzona przez Katarzynę Winiarską-Ścisłowicz 8 lipca 2017 roku w Krakowie.

 

Katarzyna Winiarska-Ścisłowicz: Czy możecie wskazać moment, w którym zaczęła się wasza fascynacja tarantelą, pizziką i tarantyzmem?

Agnieszka Masternak:Tradycyjna muzyka włoska towarzyszy mi już od tak dawna, że trudno wskazać jeden moment. Wydaje mi się, że usłyszałam o niej na studiach w Krakowie, a później, gdy odkrywałam twórczość Lucilli Galeazzi1 występującej z grupą L’Arpeggiata2. Muzyka, jaką uprawiają, nie jest do końca tradycyjna, bo Galeazzi wykonuje ją w barokowej aranżacji. Galeazzi wiele lat później została moją nauczycielką śpiewu.

Winiarska-Ścisłowicz: To było w Rzymie?

Masternak: Tak. Galeazzi wywodzi się ze szkoły Giovanny Marini3, która miała duży wkład w badania nad muzyką tradycyjną we Włoszech.

Winiarska-Ścisłowicz: Współpracowała między innymi ze słynnym etnomuzykologiem Diegiem Carpitellą4.

Masternak: Właśnie. Miałam okazję śpiewać w chórze Giovanny Marini przez trzy lata. Byliśmy w Umbrii, na Sycylii i Korsyce, gdzie poznawaliśmy i zbieraliśmy tradycyjne pieśni pasyjne.

Winiarska-Ścisłowicz: Podczas swoich poszukiwań muzycznych wykonałaś sporo pracy etnograficznej.

Masternak: Tak. Te pieśni na Sycylii, Sardynii i Korsyce są ciągle żywe. Sama muzyka pojawiała się w moim życiu na różne sposoby, również za sprawą fascynacji tarantyzmem, dzięki nauce śpiewu we Włoszech i w Krakowskiej Szkole Jazzu. Kiedy wyjechałam do Włoch, trafiłam do Scuola di Musica Popolare del Testaccio w Rzymie. Choć szkoła miała wyraźnie profil jazzowy, oferowała również kursy muzyki świata, w tym także włoskiego folku. Przyjeżdżały też osoby z zewnątrz, zajmujące się tarantelą i pizziką, i prowadziły warsztaty. Następnie jeździłam do Salento, Kalabrii i Kampanii. Spotykałam się z różnymi ludźmi, nie tylko z Lucillą Galeazzi, ale też z Anną Cinzią Villani5, z Officiną Zoè6, tancerką Maristellą Martellą7, która przyjechała do Krakowa w roku 2016. Interesował mnie nie tylko muzyczny, ale i psychologiczny aspekt taranteli.

Winiarska-Ścisłowicz: Byłam przekonana, że twoje zainteresowanie włoską muzyką i tarantyzmem wiązało się z poznawaniem twórczości Jerzego Grotowskiego. Studiowałaś też teatrologię w Krakowie.

Masternak: Tak. To jest dobry trop. Również Grotowski bardzo mnie fascynował.

Winiarska-Ścisłowicz: Grotowski wygłosił w 1982 roku cykl wykładów na Uniwersytecie Rzymskim – La Sapiezna. Podczas seminarium zatytułowanego Techniki źródłowe aktora mówił między innymi o tarantyzmie i słynnej pracy Ziemia zgryzoty Ernesta de Martina8, La tarancie Gianfranca Mingozziego9 i nagraniach Diega Carpitelli z lat pięćdziesiątych10.

Masternak: Tak, pamiętam je. Już na samym początku, gdy rodziło się moje zainteresowanie muzyką Południa, pojechałam do Instytutu im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu, by obejrzeć zgromadzone tam nagrania o tarantyzmie11. Było to po pierwszych zajęciach z profesorem Józefem Opalskim na teatrologii, który pokazał nam nagrania Lucilli Galeazzi. Studiowałam wtedy także psychologię, więc od razu mnie to zainteresowało. Ponieważ Grotowski trochę zagłębiał się w sprawy ludzkiej natury, zainteresował mnie i on, i jego fascynacja tarantyzmem od strony…

Winiarska-Ścisłowicz: Techniki ciała?

Masternak: Tak, także techniki ciała, ale i zgłębiania natury człowieka, kontekstu społecznego i terapeutycznego. Tarantyzm interesował mnie zarówno od strony muzycznej jako rytm, muzyka, jak i od strony psychologicznej. Miałam do niego praktyczne podejście. Poszukiwałam w nim tego, co żywe. Później zaczęły się poszukiwania etnograficzne, związane z rekonstruowaną w Salento neopizziką, ale nie tylko. Na przykład Giovanna Marini docierała do różnych źródeł na Sycylii, słuchała starszego pokolenia muzyków. Marini opowiadała mi (a później czytałam o tym także w jednej z książek o niej12), że w latach dziewięćdziesiątych wykładała muzykę tradycyjną na jednej z francuskich uczelni i prowadziła chór wykonujący pieśni ludowe w Testaccio. Wówczas właśnie zgromadziła się wokół niej grupka ludzi, która zaczęła jej towarzyszyć w wyprawach na wieś. Ci ludzie, posługujący się analogowymi aparatami i dyktafonami taśmowymi, jeździli za nią do małych miejscowości. Młodszego pokolenia Sycylijczyków nie interesowali starsi, którzy śpiewali tradycyjne pieśni myśleli, że ich muzyka była nieciekawa. Aż tu nagle zobaczyli ludzi z wielkiego miasta, z Paryża, z Rzymu, którzy chcą słuchać tej muzyki, a wręcz są nią zafascynowani. Zobaczyli, że te pieśni są czymś…

Winiarska-Ścisłowicz: Cennym?

Masternak: Też. Ale przede wszystkim są czymś, czego nie należy się wstydzić. Zrozumieli, że posiadają coś niepowtarzalnego. Warto wspomnieć, że we Włoszech po Soborze Watykańskim II tradycyjne pieśni religijne, na przykład pieśni pasyjne, często po łacinie, były zastępowane prostszymi, bardziej przystępnymi melodiami. Starsi chcieli dalej śpiewać swoje tradycyjne pieśni, a księża we Włoszech niejednokrotnie im to utrudniali. Ciekawa sytuacja miała miejsce na Sycylii czy Korsyce, gdzie Kościół miał własne obrzędy, a lud własne. Podczas świąt wielkanocnych odbywały się dwie procesje – jedna kościelna, z księdzem, a po niej druga, ludowa. Ludzie byli religijni, ale trochę na swój sposób, który nie miał nic wspólnego z Kościołem.

Winiarska-Ścisłowicz: Jakie jest wasze zdanie na temat współczesnych rekonstrukcji rytuału tarantystycznego. Georges Lapassade mówił, że pokazowa rekonstrukcja rytuału niczemu nie służy, sam tarantyzm jako zjawisko wygasł i już nie powróci, więc wskrzeszanie go nie ma najmniejszego sensu.

Masternak: Do udawanych obrzędów tarantystycznych i organizowania rekonstrukcji w kaplicy w Galatinie13 mam sceptyczne podejście. Zainteresowanie reporterów i dziennikarzy, także telewizyjnych, na pewno przyczyniło się do zniszczenia kultury tarantyzmu. Ukąszone musiały ukrywać się ze swoimi rytuałami. Ludzie przestawali w nie wierzyć. To jest negatywny aspekt, mroczna strona tej tradycji. Dzisiaj Salento odbudowuje na niej swoją tożsamość. W muzyce Południa tkwią ogromna siła i potencjał energetyczny.

Winiarska-Ścisłowicz: Czy chodzi o współczesny aspekt psychologiczny, na przykład poczucie wspólnoty podczas tańca?

Masternak: Tak, poza tym ta muzyka dociera do nas na poziomie neurobiologicznym i neuropsychologicznym.

Magdalena Dąbrowska, fot. Michał Szwerc

Magdalena Dąbrowska: Właśnie, i tym sposobem dochodzimy do mojej fascynacji tańcem tradycyjnym. Wiele lat temu trafiłam na festiwal muzyki celtyckiej na Podlasiu, gdzie na małym placu zorganizowano warsztaty tańców bretońskich. Jeden z organizatorów, nie pamiętam, kim był, zachęcał przez mikrofon, aby na warsztaty przyszli wszyscy bez wyjątku, bez względu na wiek i doświadczenie. Mówił, że musimy być teraz razem; że będą nas prowadziły rytm i muzyka. Stworzyliśmy ogromny krąg. To było niesamowite. Dwieście osób trzymało się pod łokcie, wspólnie dreptało i pulsowało. To były tańce z Bretanii, jak hanter-dro14, an-dro15. Te tańce były organiczne, prawdziwe, rytualne. Będąc tam, poczułam coś niezwykłego, jakbym odnalazła jakiś zapomniany smak albo obraz z dzieciństwa. Byłam w domu, chociaż otoczona tłumem obcych ludzi. Znalazłam swój świat i swoje środowisko. Znalazłam rytm, który całkowicie ze mną rezonował. To poczucie wspólnoty w tańcu było pierwszym takim doświadczeniem, ale nie ostatnim. Parę lat później, po przeprowadzce do Warszawy, trafiłam na grupę osób, która jeździła na europejskie festiwale i uczestniczyła w warsztatach tańca w różnych częściach świata – od Szwecji po Portugalię, Włochy i Bałkany. Mój przyjaciel zaproponował, bym pojechała z nimi. Propozycja brzmiała tak fascynująco, że zgodziłam się na wyjazd. To było siedem lat temu. Pojechaliśmy do Francji na międzynarodowy festiwal. Któregoś dnia koleżanki szeptały między sobą tajemniczo, że to właśnie dzisiaj będzie ten taniec, ta tarantela.

Winiarska-Ścisłowicz: Wtedy jeszcze nie znałaś taranteli? Nie wiedziałaś, czym jest?

Dąbrowska: Nie. To koleżanki zaciągnęły mnie na warsztaty prowadzone przez Monicę Savę16, gdzie poczułam jakby piorun w duszy, eksplozję, uderzenie. Jak tylko rozbrzmiały bębny, usłyszałam muzykę, zobaczyłam ludzi tańczących na parkiecie, poczułam, że ta muzyka absolutnie gra we mnie. Poczułam ponownie to, co wiele lat temu na tamtym małym festiwalu: energię tłumu, puls, ogromną radość. Zaczęłam coraz częściej jeździć na festiwale i poznawać inne kultury poprzez taniec. Podczas Festiwalu Skrzyżowanie Kultur w Warszawie w 2011 roku warsztaty mistrzowskie prowadził Giovanni Amati17. Wszystkiego, co wiem o pizzice, dowiedziałam się od niego. Były to pięciodniowe warsztaty, podczas których krok po kroku, z pietyzmem, uczyliśmy się tańczyć. Amati jest bardzo skrupulatny, jeśli chodzi o technikę tańca, dlatego nauka prawidłowego tańczenia pizziki oznaczała katorżniczy trening. Oczywiście Amati wspominał też, o co chodziło w rytuale, jednak to były warsztaty tańca, dlatego koncentrował się na tym, aby dobrze nauczyć nas tańczyć. Na koniec warsztatów zaproponował mi, abyśmy wspólnie zatańczyli podczas finału mistrzów przed ogromną publicznością. Grali dla nas Zohar Fresco18, David Cobo Amores19 i Áron Szilágyi20. Nie zapomnę tego do końca życia. Ustaliliśmy, że na początku Giovanni zagra na tamburello i zaśpiewa, a ja wejdę i będę improwizowała do momentu, aż podziękuje mi za taniec. Byłam przerażona, a jednocześnie zafascynowana. To była moja inicjacja we włoskim tańcu. Od tego momentu wiedziałam, że na zawsze będę związana z włoską muzyką. Następnie wyjechałam do Francji, gdzie warsztaty często prowadziła Maristella Martella.

Winiarska-Ścisłowicz: Czyli poznałyście się z Maristellą Martellą we Francji?

Dąbrowska: Tak. To niesamowite, bo Maristella łączy dwie bliskie mi dziedziny sztuki: taniec i teatr. Ponadto jej osoba, pasja do teatru, fascynacja Jerzym Grotowskim i Tadeuszem Kantorem zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Maristella ma znakomity warsztat i pokazała mi, jak tarantela może być wykorzystana w pracy na scenie i w pracy aktora nad sobą.

Winiarska-Ścisłowicz: Jednak mnie wciąż nurtuje pytanie, czy tarantela powinna opuszczać Salento?

Dąbrowska: Gdyby wszyscy byli zdania, że tarantela nie powinna opuszczać terytorium Salento, nigdy byśmy się o niej nie dowiedzieli. Myślę, że ten taniec przynosi ogromne korzyści dla ludzi. Doświadczam tego na każdym koncercie czy warsztatach, które prowadzę, albo w którym uczestniczę.

Masternak: Miałyśmy okazję to zaobserwować podczas lipcowych warsztatów tanecznych przed koncertem Addhrai21 w Łaźni Nowej w Krakowie, w ramach Bulwar(t)u Sztuki. Zaczynaliśmy z grupą sześciu może siedmiu osób. Większość z nich stanowili mieszkańcy Nowej Huty. Mieliśmy cały przekrój wiekowy – od dzieci, przez młodzież, aż po seniorów.

Dąbrowska: Na początku koncertu, który odbył się tuż po warsztatach, stanęłyśmy przed publicznością i zaprosiłyśmy wszystkich, by wzięli udział w tańcach. To przełamanie granicy scena – widownia jest dla mnie bardzo ważne. Powiedziałam, że można się do nas przyłączyć bez względu na wiek i umiejętności. Zachęcałam, by ludzie podeszli bliżej nas – tancerzy i muzyków – a jeśli w jakimś momencie poczują się źle, mogą wrócić na swoje miejsca. Tłumaczyłam, że nikt nie musi czuć się zobowiązany do tańca, ale warto spróbować. Wstało dwie trzecie sali. Stworzyliśmy dużą rondę. Na początku trzeba było trochę ich ośmielić, pokazać, że ten taniec jest dość prosty i jakie korzyści można z niego czerpać; co nam daje. Do końca koncertu wszyscy zostali na parkiecie, byli uśmiechnięci i radośni. Nie wiedzieli, co się wydarzyło, nie wiedzą, czym jest tarantyzm, ale oni tego doświadczyli.

Masternak: Tak bardzo dali się ponieść tej muzyce, że po prostu nie wiedzieli co się z nimi działo.

Winiarska-Ścisłowicz: To było możliwe, ponieważ podczas waszych warsztatów tarantyzm był obecny jako pewna forma doświadczenia cielesnego i psychologicznego, otwierającego na innych.

Dąbrowska: Tak! Zawsze opowiadam o historii, nie uczę jedynie kroków. To, co się dzieje w duszy i umyśle, widać w ciele i w jego ruchu. Zawsze po warsztatach pytam o doświadczenia, odczucia i o uwagi. To my – nauczyciele, tancerze – powinniśmy wychodzić z inicjatywą do ludzi, krzewić naszą pasję, promować muzykę, włoską kulturę i historię. Nie znam innego tańca, który miałby takie niesamowite zaplecze historyczno-antropologiczne jak pizzika. Pająk, szukanie właściwej muzyki, muzycy leczący melodią, kolory, do których emocjonalnie jest przywiązana tarantystka i symbolika z nimi związana, fascynują mnie nie tylko jako tancerkę, lecz także jako aktorkę. Działa na mnie autentyczność tego rytuału. Podczas warsztatów w Łaźni Nowej umówiłyśmy się z Agnieszką, że podzielimy się zadaniami. Ja będę zapraszała ludzi do tańca, a ona będzie opowiadała o historii rytuału tarantystycznego. Dzięki takim opowieściom łatwiej jest mi wprowadzić ludzi w taniec, ponieważ łatwiej im zrozumieć metafory, a to pomaga w nauce. Zaczynam od wyobrażenia sobie, że stoimy na ogromnym bębnie i uderzamy nogami w jego membranę, wystukując rytm. Świadomość, że ten rytm to „ja”, to ja sama, ja sam jestem tym bębnem, niesamowicie wpływa na ruchy ciała tancerzy i na ich wyobraźnię. Muzyka grana na żywo bardzo pomaga to zrozumieć. Pająk z kolei jest tym, co trzeba zgnieść, aby się od czegoś uwolnić. Tak też buduje się rytm: wyobrażamy sobie, że między naszymi stopami przebiega pająk – raz jest z przodu, raz z tyłu – a teraz jest ich więcej – i tu, i tam. Pomocne jest szybkie powtarzanie ruchów. Tancerze zaczynają w końcu czuć, po co tańczą: zaczynają uwalniać swoje frustracje, negatywne emocje. Jestem przekonana, że każda osoba odpowiednio wprowadzona w taniec jest w stanie się otworzyć, bo każdy ma swoje bolączki i problemy. Temu przecież służą warsztaty choreoterapeutyczne czy artterapii. Miażdżąc nieistniejącego pająka, mogę stawić czoła swoim problemom, uwolnić się od nich albo chociaż z nimi zmierzyć. Przez takie działania się rozluźniamy, relaksujemy, dzieje się z nami to, co się działo z tarantystkami. Gdy pojawia się zmęczenie fizyczne, złe emocje nas opuszczają.

Winiarska-Ścisłowicz: Można to nazwać cielesnym treningiem siłowym?

Masternak: Oczywiście, bo to jest ogromny trening siłowy. Dochodzimy do pewnej granicy ciała. Mimo wrażenia, że za chwilę padniemy bez tchu, tańczymy dalej. To jest testowanie granic swojej fizyczności.

Dąbrowska: Poza tym to jest bardzo teatralne. Słyszysz uderzenie bębna i wiesz, że za chwilę nastąpi „ten moment”, kulminacja, odprężenie, ostatnie uderzenie. Czujesz, jakby coś w tobie pękało. I myśmy właśnie tego w Krakowie doświadczali z osobami, które przyszły na Bulwar(t).

Winiarska-Ścisłowicz: Tańczenie pizziki-taranty w rytuale pozwalało uzyskać psychomotoryczną harmonię, odzyskać stabilność emocjonalną. Jak działa to dzisiaj?

Dąbrowska: Przede wszystkim pozwala na powrót do siebie.

Masternak: Ciekawe jest to, że tarantyzm przez niektórych badaczy jest poniekąd traktowany jako zaburzenie psychiczne, rodzaj histerii.

Dąbrowska: Jestem w stanie to zrozumieć. Osoba jest na skraju wytrzymałości. Dochodzisz do takiej granicy, za którą jest już tylko całkowite postradanie zmysłów, dlatego musisz się jakoś rozładować.

Masternak: Wspomniane przez ciebie rozładowanie było traktowane jako problem zdrowotny. W ogóle tarantyzm bardzo długo był traktowany jak choroba psychiczna występująca lokalnie w Salento. Właśnie w ten sposób postrzegała go szkoła amerykańska, wywodząca się z myśli racjonalistycznej.

Winiarska-Ścisłowicz: I do tej pory tak jest. Na liście klasyfikacji chorób, wśród jednostek nozologicznych do dzisiaj widnieje choreomania.

Masternak: Dla mnie to jest zupełnie niezrozumiałe, że to zjawisko było i czasami nadal jest traktowane jako pewna forma psychozy.

Winiarska-Ścisłowicz: Znamy to z historii. Medycyna określała tarantyzm na różne sposoby. Łączono go z epidemiami tanecznymi, średniowiecznymi korowodami, sezonowymi rozstrojami psychicznymi…

Masternak: Nie powinno się jednak traktować tarantyzmu w ten sposób. Sam rytuał miał swój konkretny przebieg.

Winiarska-Ścisłowicz: Powiedziałabym nawet, że miał pewną strukturę dramatyczną.

Masternak: Pisał o tym de Martino w Ziemi zgryzoty. De Martino bardzo przyczynił się do demedykalizacji tarantyzmu i jego rozumienia jako choroby psychicznej. Zdjął z niego stygmat regionalnego zabobonu. My patrzymy na to dzisiaj zupełnie inaczej. Bierzemy z tarantyzmu to, co daje radość. Nie zapominajmy jednak, że ten fenomen wiąże się z ogromnymi dramatami rodzinnymi i cierpieniem tarantystek. Poddanie się rytuałowi nie gwarantowało, że ból za jakiś czas nie powróci. Historia cierpienia tych kobiet często zataczała koło. Mimo cierpienia była to jednak także historia wielkiej radości, jaką przynosi uzdrowienie poprzez muzykę. I tu powracamy do poprzedniego pytania, czy tarantyzm powinien pozostać w Salento. Jeśli odpowiemy na nie twierdząco, tarantyzm umrze wraz z ostatnią tarantystką i nikt się o nim nie dowie. Będzie prawdziwy, ale umrze, stanie się zjawiskiem historycznym. Chcąc zachować pewną kulturową ciągłość, musimy wyprowadzić tarantyzm poza granicę Południa. Będzie to oznaczało narażenie go na komercjalizację z wykorzystaniem strategii marketingowych, ale przyniesie konkretne lecznicze korzyści. Ten aspekt tarantyzmu jest stale wykorzystywany. Mico Corapi, członek zespołu Banda Corapi22 z Kalabrii, łączy na przykład włoską tarantelę z hiszpańskim flamenco, co przynosi świetne efekty. W ten sposób tworzy zupełnie nową jakość. Idąc tą drogą, my połączyliśmy tammurriatę23z polskimi pieśniami tradycyjnymi, na przykład Do ciebie Kasiuniu.

Magdalena Dąbrowska, fot. Michał Szwerc

Dąbrowska: Zresztą są to teksty bardzo podobne tematycznie. Mowa w nich o młodych dziewczętach, miłości, wzajemnej fascynacji ludzi sobą. Ten dialog pomiędzy muzyką włoską a polską ma sens. Polska tradycyjna muzyka jest transowa. Chociaż oficjalnie nie jest tak odbierana, jest transowa.

Masternak: Tego właśnie brakuje w Polsce – muzyki, która uwalniałaby i rozładowywałaby emocje, a w konsekwencji przynosiła ulgę i odprężenie, rozładowywała codzienne stresy.

Dąbrowska: Brazylijczyk ani Włoch nie potrzebuje alkoholu, aby tańczyć. Oni mają to w sobie. W Brazylii jest nawet takie powiedzenie, że piwo to napój dla białych, by mogli zacząć tańczyć i dali się porwać muzyce.

Masternak: Podobnie Afrykańczycy nie potrzebują alkoholu, aby tańczyć. W Polsce tradycja trasowości tańca została przerwana. Istniała w polskiej kulturze wiejskiej, była w niej głęboko zakorzeniona, ale w pewnym momencie ją zagubiliśmy.

Dąbrowska: Dlatego nie możemy zamykać taranteli w granicach południa Włoch. Potrzebujemy transowej, porywającej muzyki.

Winiarska-Ścisłowicz: Mój pradziadek od strony mamy był wiejskim skrzypkiem na Roztoczu. Grywał na weselach i zabawach. Grywał też w prywatnych domostwach. Zapraszano go do domów na wsi na potańcówki – ludowe pograjki. Pamiętam z opowieści babci pewien piękny zwyczaj, zwany wydzirki. W późnojesienne i zimowe wieczory kobiety zbierały się razem, by drzeć pierze. Tak przygotowywały pierzyny na zimę. Umilały sobie przy tym czas opowieściami i ludowymi przyśpiewkami. Pradziadek oraz inni muzycy ze wsi byli zapraszani na zakończenie wydzirek. Były wspólna zabawa, śpiewy, muzyka i oczywiście tańce: oberki, mazurki. Myślę, że zgromadzeni przeżywali to w konkretny sposób. Tańczono wirowe tańce, to musiał być i trans!

Masternak: Właśnie. W tańcach ludowych chodzi także o spotkanie, wspólne przeżycie i doświadczenie.

Winiarska-Ścisłowicz: Czy dzisiaj wspólne tańczenie taranteli daje szanse na przeżycie czegoś podobnego?

Dąbrowska: Oczywiście! Ta muzyka jest tak grana, by porywać do tańca. Współcześnie we Włoszech tarantelę tańczy się na placach wśród tłumu ludzi, w domach wśród rodziny i przyjaciół. Znakiem czasu są koncerty i zespoły grające na scenie w towarzystwie baleriny, która tańczy solo. To moim zdaniem ciekawe nawiązanie do rytuału, chociaż wiem, że jest wielu przeciwników tej scenicznej formy, ale dzięki temu muzyka tradycyjna dociera do wielu ludzi, szczególnie młodych. Muzyka ludowa przeżywa obecnie w Europie swój renesans. To, co obserwuję, jeżdżąc po różnych miejscach, jest zachwycające, natomiast nie wszyscy mają szansę dowiedzieć się o tym, że mamy takie dziedzictwo, bo często te tradycje nie są już przekazywane. Zauważyłyśmy to między innymi podczas naszych warsztatów w ramach Bulwar(t)u Sztuki. Ludzie chętniej będą tańczyć i sięgać do tradycji, jeśli zostanie im podana, zaprezentowana w atrakcyjny sposób. Zawsze opowiadam ogólnie o mojej fascynacji tańcem, bo tańczę różne tańce ludowe: szwedzkie, francuskie, włoskie, hiszpańskie i tak dalej. Śmieję się, że jestem „kolekcjonerką tańców” i próbuję innych zarazić moją pasją. Mam taką misję, żeby się dzielić moimi zdobyczami: zawsze, kiedy gdzieś jadę, nagrywam to, co się dzieje, a następnie publikuję. Założyłam pierwszy w Polsce fanpage w portalu Facebook poświęcony taranteli – Tarantela w Polsce. Ten pomysł narodził się po współpracy z Angelą Ottone z Włoskiego Instytutu Kultury w Warszawie, notabene założycielką pierwszej szkoły tańców włoskich w Polsce. Następnie, w 2014 roku, wraz z koleżanką Ewą Karasińską postanowiłyśmy samodzielnie zorganizować warsztaty. Na pierwsze zajęcia przyszło ponad czterdzieści osób z samej Warszawy. Instytut nagłośnił nasz projekt. Okazało się, że Warszawa chce tańczyć tarantelę. Na zaproszenie Julii Wollner, prowadzącej lifestylowy magazyn „La Rivista”, zrobiłyśmy warsztaty i pokaz tańca dla gości jej wydarzenia. Energia była tak niesamowicie pozytywna, że uznałyśmy to za znak, by kontynuować nasze działania. Od tamtej chwili regularnie organizowałyśmy z Ewą warsztaty w Warszawie. Później wyjechałam do Francji, ale aktualizowałam stronę. Stwierdziłam, że informacje o takich wydarzeniach muszą się gdzieś pojawiać, bo Polacy chcą tańczyć. Pod koniec sierpnia tego roku będę prowadzić warsztaty tańców włoskich na festiwalu muzyki tradycyjnej [Numinosum Festival] w Puszczy Kampinoskiej. Osoby, które przyjdą posłuchać polskiej muzyki, będą miały też szansę poznać inne tradycje. Na tego rodzaju warsztatach nie zdarza się, by ktoś nie zaraził się tarantelą. Apulijska tarantula nadal lubi kogoś ukąsić.

  • 1. Lucilla Galeazzi jest włoską pieśniarką, uprawiającą muzykę inspirowaną włoskim folklorem. Współpracowała z wieloma znanymi muzykami, m.in. Giovanną Marini, Christiną Pluhar, Michelem Godardem. Wszystkie przypisy zostały opracowane przez Katarzynę Winiarską-Ścisłowicz.
  • 2. L’Arpeggiata to interkulturowa grupa muzyczna założona przez austriacką pieśniarkę i instrumentalistkę Christinę Pluhar w roku 2000. Grupa tworzy muzykę inspirowaną kompozycjami barokowymi, głęboko czerpiąc z kultury włoskiej (szczególnie neapolitańskiej), hiszpańskiej oraz francuskiej.
  • 3. Giovanna Marini jest rzymską pieśniarką, etnomuzykologiem, badaczką włoskiego folkloru. Jedna z założycielek Scuola di Musica Popolare del Testaccio w Rzymie.
  • 4. Diego Carpitella (1924–1990) był włoskim etnomuzykologiem i antropologiem, profesorem Uniwersytetu Rzymskiego – La Sapienza. Autor licznych publikacji naukowych na temat muzyki włoskiego Południa.
  • 5. Anna Cinzia Villani jest salentyńską pieśniarką, tancerką i tamburelistką, uprawiającą muzykę włoskiego folku. Od lat dziewięćdziesiątych współpracuje z wieloma znanymi grupami muzycznymi, między innymi z zespołem Canzoniere Grecanico Salentino.
  • 6. Officina Zoè to włoski zespół folkowy założony w 1993 roku w Salento. Grupa gra włoską muzykę ludową w nowoczesnej aranżacji.
  • 7. Maristella Martella jest salentyńską tancerką, nauczycielką tańca i choreografką tańców tradycyjnych włoskiego Południa. Założycielka grupy teatralno-tanecznej Tarantarte. Współpracuje z Officiną Zoè. W 2016 roku na zaproszenie Ośrodka Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora Cricoteka prowadziła w Krakowie warsztaty tańca Taranta Atelier oraz przygotowała teatralno-taneczny performans w przestrzeni miejskiej. W tym samym czasie wzięła udział w pierwszej w Polsce konferencji poświęconej tarantyzmowi Taranterra. Laboratorium pizziki i tarantyzmu, zorganizowanej w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie.
  • 8. Por. Ernesto de Martino: Ziemia zgryzoty, przełożył Wojciech Marucha, Książka i Wiedza, Warszawa 1971.
  • 9. Mowa o najbardziej znanym filmie o tarantyzmie La taranta w reżyserii Gianfranca Mingozziego z 1962 roku.
  • 10. Diego Carpitella jako pierwszy zarejestrował przebieg rytuału tarantystycznego. Film Meloterapia del tarantismo został wykonany w 1959 roku i pokazuje fragmenty prawdziwego rytuału oraz techniki tańca pizzica-salentina prezentowane przez jedną z salentyńskich kobiet.
  • 11. Chodzi o archiwalne nagrania poświęcone tarantyzmowi, zgromadzone w Archiwum Instytutu im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu, między innymi rejestrację wideo dokonaną przez Carpitella, La taranty Mingozziego oraz film Edoarda Winspeare San Paolo e tarantola z 1990 roku.
  • 12. Por. Ignazio Macchiarella: Il canto necessario. Giovanna Marini compositrice, didatta e interprete, Nota, Udine 2005.
  • 13. Kaplica w Galatinie powstała w XVIII wieku w kompleksie budynków zwanych Palazzo Tondi i stanowiła ważne miejsce na mapie kultu tarantystycznego. Co roku, 29 czerwca – w święto patrona tarantystek św. Pawła z Tarsu – ukąszone przybywały do Galatiny, aby prosić go o uzdrowienie i obmyć się w wodzie z cudownej studni. Dziś kaplica jest atrakcją turystyczną i miejscem katolickiego kultu. W kościółku w okresie letnim rokrocznie organizowanie są pokazy rekonstrukcji rytuału tarantystycznego z udziałem lokalnych muzyków i tancerek.
  • 14. Hanter-dro to taniec bretoński pochodzący z francuskiego miasta Vannes. Jego przebieg polega na kolektywnych ruchach w kole: trzymaniu się za ręce i rytmicznym dreptaniu. Często nazywany jest tańcem nóg.
  • 15. An-dro to ludowy taniec bretoński wykonywany grupowo w kole. Nazwa tańca w języku bretońskim oznacza „obrót”.
  • 16. Monica Savà jest włoską tancerką, choreoterapeutką tańczącą etnofolk.
  • 17. Giovanni Amati jest salentyńskim muzykiem, tamburelistą, wykonawcą włoskich tańców ludowych.
  • 18. Zohar Fresco jest izraelskim muzykiem i perkusistą specjalizującym się w grze na membranofonach. Współpracował między innymi z Leszkiem Możdżerem i szwedzkim kontrabasistą Larsem Danielssonem.
  • 19. David Combo Amores jest hiszpańskim muzykiem i perkusistą. Bezpośrednią inspiracją dla jego twórczości muzycznej są szamanizm, tantra i odmienne stany świadomości.
  • 20. Áron Szilágyi jest węgierskim muzykiem grającym na drumli. Inicjator wielu alternatywnych przedsięwzięć muzycznych, koncertów i festiwali drumlistów. Działa w International Jew’s Harp Society.
  • 21. Zespół Addhrai powstał w 2016 roku w Krakowie. Muzycy pochodzący z Polski, Włoch i Hiszpanii wykonują muzykę z Południa Włoch w autorskich aranżacjach inspirowanych muzyką świata.
  • 22. Banda Corapi to kalabryjski zespół założony w 2011 roku przez muzyka i gitarzystę Domenica „Mico” Corapiego. W kompozycjach grupy słychać inspiracje różnymi kulturami Basenu Śródziemnomorskiego: od muzyki włoskiej, przez grecką i hiszpańską, po turecką i marokańską.
  • 23. Tammurriata to taniec tradycyjny z Kampanii, tańczony w rytm dźwięków tamburyna.