2019-11-20
2021-03-18
Dorota Buchwald

Pustka i pragnienie

Spuścizna – jeśli coś nie pasuje i uwiera w myśleniu o dwudziestoletniej już nieobecności Jerzego Grotowskiego, to właśnie to słowo. Wyjątkowo nie pasuje – w moim odczuciu – jako określenie tego, co po Mistrzu zostało. Myślałam o tej nieadekwatności już w 2009 roku, błądząc po salach Zachęty po wystawie Performer, przygotowanej w dziesiątą rocznicę jego śmierci. Spuścizna, niby oczywista sprawa, zawsze przecież zostaje „coś”, szczególnie po osobie wyjątkowej, wybitnej: dzieła, przedmioty, dokumentacja pracy, pamiątki życia, miejsca naznaczone obecnością, wypowiedzi.

Ale jakoś w tym przypadku to „coś” nie układa się w żadną kompletną, zamkniętą listę, jest wciąż bardzo trudne do sprecyzowania. Spuścizna – samo w sobie słowo dziwne, o etymologii nieoczywistej, swoista językowa jemioła. Na początku XX wieku „prawem kaduka” (od caducus – bezpański, bez właściciela) przejęła swoją poprzedniczkę puściznę, radykalnie zmieniając jej znaczenie, poprzez silne stłumienie nacechowanego emocjonalnie elementu pola semantycznego. Ta pierwotna, rudymentalna puścizna była bowiem pustką, pustotą, jaką odczuwa się po czyjejś śmierci. Brakiem w sferze uczuć. Dodane na początku „s”, jak skalpel, uczucia odcięło i dokonało dosłownej materializacji. Może w przypadku Jerzego Grotowskiego trzeba i tu sięgnąć do źródła?

Nie mogłam się od tych rozmyślań uwolnić także ostatnio, obserwując wydarzenia specjalnego nurtu Warszawskich Spotkań Teatralnych „Grotowski Fest”, zorganizowanego w dwudziestą rocznicę śmierci Jerzego Grotowskiego. Szczególnego zaś materiału do namysłu nad ontologią „tego, co po kimś zostaje” dostarczył końcowy panel Dwadzieścia lat później… – bardzo dobrze opisany przez Jakuba Kasprzaka na portalu teatralny.pl1. Wzięli w nim udział Mario Biagini i Thomas Richards z Workcenter w Pontederze, Grzegorz Bral z Teatru Pieśń Kozła, Tomasz Rodowicz z Teatru Chorea, Krzysztof Czyżewski z Ośrodka Pogranicze, Przemysław Wasilkowski, Jarosław Fret z Teatru ZAR, Piotr Borowski ze Studium Teatralnego, Lech Raczak, dziś już nie z Teatru Ósmego Dnia oraz – jako jedyna kobieta – niegdysiejsza współpracowniczka i tłumaczka Grotowskiego Carla Polastrelli. Co to było za spotkanie? Napięcie, emocje, zmitologizowane poczucie obcowania z kimś wyjątkowym. I bezradność – niemoc podzielenia się dotknięciem.

Prawie każdy z dyskutantów miał swoją silną relację z bohaterem spotkania. Zostali dotknięci. Tworzą pierwszy krąg w efekcie Dopplera. Impuls powinien iść dalej i zgodnie z prawami fizyki fala powinna się rozszerzać. Powinny się tworzyć nowe kręgi. Czy się tworzą? Może po dwudziestu latach trzeba się wreszcie pogodzić z sytuacją (i ze sobą), że materialna spuścizna po Jerzym Grotowskim, choćbyśmy najbardziej pieczołowicie o nią dbali, uzupełniali jej materialną obecność (interpretacjami, rekonstrukcjami, tekstami, archiwami, świadectwami), nie jest w stanie wypełnić tej pustki, jaka pozostaje po kimś niezwykłym. Być może puścizna Grotowskiego polega na uczeniu się akceptowania sytuacji, że tajemnica sprawczości jego działania nigdy nie zostanie odkryta. Że wszystkie tropy są fałszywe, że na „cud przemiany” nie ma recepty, metody, sposobu. Najwnikliwsza lektura tekstów, podążanie tymi samymi ścieżkami, odprawianie ćwiczeń i rytuałów nie gwarantują, że uczniowie dotrą w to samo miejsce. A przecież trzeba iść dalej… Być może największą puścizną Jerzego Grotowskiego jest uruchomienie energii pragnienia, które popycha tych dotkniętych do szukania różnych dróg zaspokojenia?

Miałam wcześniej taką myśl, w grudniu 2015 roku w Teheranie. Obserwowałam zdumione oczy przedstawicieli środowiska teatralnego Iranu, kiedy prof. Dariusz Kosiński próbował cierpliwie wyjaśniać, dlaczego nie może podać liczby polskich teatrów pracujących metodą Grotowskiego. Że takiej metody, systemu, reguły Grotowski po prostu stworzyć nie chciał. To było dla nich niezrozumiałe. W przedstawieniach, które w ramach Dni Teatru Polskiego były tam wtedy pokazywane, w naszych opowieściach o współczesnym teatrze, na warsztatach nasi irańscy gospodarze szukali podobnej energii, jaką zostawił w 1970 roku Książę Niezłomny, a po nim burzliwe spotkanie z Grotowskim w sali Uniwersytetu Teherańskiego. Dla nich to źródło wciąż było żywe.

Żywa obecność, dotknięcie, pamięć, legenda, mit. Nikt w Iranie nie zgłaszał chęci tłumaczenia Tekstów zebranych, chociaż już było polskie wydanie. Być może czytanie nie jest w ogóle potrzebne? Być może potrzebne jest tylko działanie.

O sprawczości działania myślałam, czytając w książce Mariusza Zawadzkiego Nowy wspaniały Irak reportaż o niezwykłej „przygodzie” polskiego dziennikarza. W czasie wojny w Iraku z grupą kolegów trafił w ręce bojowników Armii Mahdiego, dowodzonych przez terrorystę Abdula-Satara al-Bahadliego. Byli skazani na śmierć. Nie zginęli tylko dlatego, że dowódca w sentymentalnej pamięci zachował… Jerzego Grotowskiego, w którego warsztatach al-Bahadli brał udział jako student w latach siedemdziesiątych w Paryżu. Jeden tylko recenzent książki Zawadzkiego zwrócił na tę historię uwagę. Ona – dla mnie – jest jak opis cudu2.

Nie mam dostępu do precyzyjnych danych, dotyczących liczby sprzedanych egzemplarzy Tekstów zebranych Jerzego Grotowskiego, które w 2012 roku naprawdę wielkim wysiłkiem Instytutu Teatralnego wydaliśmy wspólnie z Instytutem im. Jerzego Grotowskiego i Krytyką Polityczną. Książka wydawała się bardzo potrzebna i oczekiwana, choć oczywiście nakład nie był tak duży jak na przykład Ulissesa Jamesa Joyce'a, wydanego po raz pierwszy po polsku w 1969 roku. Wtedy wielu ludzi kupiło tę książkę „spod lady”, „na zapisy”3. Zdecydowana większość Ulissesa nigdy nie przeczytała. Kto czytał Teksty i na co komu przydała się ta lektura – też nie bardzo wiadomo, wciąż są w sprzedaży. Chociaż… Co najmniej dwa przykłady lektury są publiczne. W swojej inscenizacji Chłopów Krzysztof Garbaczewski kazał jednemu z bohaterów zamiast drew na opał rąbać siekierą nasze opasłe tomiszcze. Katarzyna Kalwat z aktorami z Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu i Wrocławskiego Teatru Współczesnego w spektaklu Grotowski non-fiction przyznawała się do wnikliwej lektury. Trzecia lektura być może niedługo się ujawni wraz z premierą nowej sztuki Tadeusza Słobodzianka, której Grotowski będzie bohaterem. Niedługo po polskich Tekstach zebranych miały się ukazać ich wersje włoska i angielska. Są cztery tomy po włosku, o angielskiej wersji dopiero zaczęto poważnie myśleć.

W 2012 roku byliśmy bardzo dumni z tej książki. Pierwszy powód do dumy brał się stąd, że po burzliwych sporach o spuściznę, które toczyły się w środowisku w dziesiątą rocznicę śmierci Grotowskiego, uznano (może ktoś kiedyś zdradzi, jak to było?), że Instytut Teatralny jest jedynym miejscem, które może pogodzić zwaśnione strony i taką publikację przygotować. Powód drugi był taki, że pomimo wielu naprawdę poważnych trudności, kryzysów i wielopoziomowych problemów udało się tego dokonać.

Moje nazwisko pojawia się w kolofonie dwa razy, z dwóch różnych powodów. Jest to oczywisty i formalny dowód, że coś wspólnego i osobistego z tą publikacją miałam4. Ale powinnam pojawić się tam jeszcze po raz trzeci. Już nie pamiętam, dlaczego nie zostało ujawnione zajęcie najgłębiej mnie z książką i jej bohaterem wiążące.

Kolacjonowanie, czyli porównywanie zapisu elektronicznego z tekstem źródłowym, zajęło mi i Monice Krawul – bo to była praca w mikrozespole – długie tygodnie. Było to zajęcie żmudne i z pozoru nieatrakcyjne. Wykonywałyśmy je w bardzo różnych okolicznościach i przestrzeniach – na co dzień przy biurkach w Pracowni Dokumentacji Teatru, ale także w wielu hotelowych pokojach, na lotniskach (sporo miałyśmy wtedy spotkań w zaprzyjaźnionych europejskich instytutach teatralnych). Jakoś szczególnie zapamiętałam naszą wielogodzinną podróż pociągiem do i z Berlina, w całości wypełnioną sczytywaniem. Naszej cichutkiej wydawałoby się „mantrze” towarzyszyło odczuwalne, aktywne, napięte milczenie współpodróżnych. Właśnie wtedy, wobec nich, sprawdzając literka po literce wszystkie wyrazy, duże i małe litery, akapity, przecinki w – również rozrzuconych w czasie i przestrzeni – tekstach Grotowskiego, miałam najsilniejsze poczucie, że ta nasza niewdzięczna i niewidoczna w zasadzie praca ma wielki sens. Że to bolesne czasami konfrontowanie wyobrażeń z konkretnością słów i faktów, przyszpilanie „legendy” zasadami gramatyki i ortografii, porządkowanie chronologiczne – że to może pozwolić komuś, kto będzie po te teksty chciał sięgnąć, na dotarcie do czegoś więcej i głębiej. Teksty autoryzowane, słowa własne, myśli wyrażone wprost lub pomiędzy słowami są atrakcyjnym – wydawałoby się – źródłem dla kogoś poszukującego, spragnionego poznania. Zaskakująca była ta niema interakcja w wagonie drugiej klasy. Podsłuchiwanie, strzyżenie uszami.

Chodził mi wtedy po głowie taki solipsystyczny wiersz Stanisława Barańczaka N.N, budzi się i jeszcze bardziej wydawało mi się wtedy oczywiste, że jak się postawi tym tekstom właściwe pytania, to się dostanie na nie dobre odpowiedzi.

Spokojnie,
nieporuszone, odwieczne istnienie
popielniczki, stolika nocnego i lampy,
hotelowego numeru w jednym z wielu obcych
miast, gdzie możesz być tylko przejazdem i sobą;
istnienie rzeczy, pytające ciebie
o coś w niemym języku powierzchni i brył,
trwałość, niechętna ludzkiemu rozchwianiu;
nazwijmy go imieniem używanym zwykle
przez nieznanych żołnierzy albo w listach do
redakcji: N.N. Co się też kojarzy
z ogromną liczbą wyrazów przeczących:
na przykład nic, niewiele albo nieskończoność;
zbudził się w nowy dzień, nowy lęk (jestem?), nową
niepewność (kim?). Wciąga w głąb płuc
pierwszy zbudzony oddech niemego pytania,
wdycha publiczne powietrze swojego pokoju, prywatny
niepokój publicznego spokoju. Tak, jestem.
Tylko spokojnie5.

Tylko spokojnie. Ontologia autodokumentów jest ciekawym zagadnieniem do omawiania podczas takiej dziwnej lektury. Kolacjonowanie nie jest biernym czytaniem. Wymaga uważności i skupienia. Trzeba podążać za sensem, żeby umieć odnaleźć pomyłki programu do OCR (Optical Character Recognition), czasami bardzo perfidne. Odstępstwa od oryginału bywały znaczące, chociaż poszczególne wyrazy nie budziły niepokoju. Słowa były zapisane poprawnie, ale czasami to nie były właściwe słowa. Pytania zadawałyśmy więc tekstom nieustannie, żeby dobrze rozumieć i umieć rozpoznać błąd. W chronologicznie ułożonym zbiorze zmiany stylu, wizerunku, sprzeczności, świadoma kreacja są wyrazistsze niż w zbiorach tematycznych, komponowanych na innej zasadzie. Czasem zatrzymywałyśmy się przy jakimś fragmencie, który nas bardziej poruszył albo zastanowił. Szczególnie jakoś zdumiewały nas teksty młodzieńcze, których nie znałyśmy ze studiów teatrologicznych, teksty z czasów aktywnego uczestnictwa Grotowskiego w ruchu młodzieży socjalistycznej. Myślałyśmy o intencjach, z jakich mogły powstawać na przykład takie opinie o mieszkańcach dalekowschodnich republik ZSRR, które późniejszy reżyser Apocalypsis cum figuris odwiedził w 1956 roku:

Nie zauważyłem w Uzbekistanie żadnych faktów gwałcenia swobody narodów azjatyckich przez Rosjan. Nie da się jednak zaprzeczyć, że Rosjanie jako żywioł bardziej prężny cywilizacyjnie i o większym odsetku inteligencji zajmują w uzbeckim życiu publicznym wiele czołowych miejsc6.

Jak to potraktować? Naiwność to czy koniunkturalizm? Szczera obserwacja czy serwitut spłacany za paszport i możliwość wyjazdu na leczenie chronicznie chorych nerek? Po co takie rzeczy pisywał i – z drugiej strony – dlaczego redaktorzy zdecydowali o umieszczeniu takich tekstów w zbiorze, choćby i nawet to był „pierwszy kontakt” Grotowskiego z kulturą i ludźmi Wschodu?

Innych wrażeń dostarczyła lektura Reżyserskiej „pracy praktycznej” na temat „Ślubów panieńskich” Aleksandra Fredry7. Im głębiej wchodziłyśmy w tekst, tym bardziej stawało się da nas oczywiste, że skądś to znamy, że ktoś tu był przed nami. Grzegorz Jarzyna najwyraźniej pracą dyplomową Grotowskiego się zainteresował, wnikliwie przeczytał i wyciągnął wnioski, realizując w 1999 roku swój Magnetyzm serca w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Do inspiracji się wtedy nie przyznał, ale dziś myślę, że to była jedna z bardziej twórczo udanych prób sięgnięcia po spuściznę Jerzego Grotowskiego.

Jerzy Grotowski nie żyje od dwudziestu lat. Nie mogę uwolnić się od myślenia, że przez te dwadzieścia lat, pomimo wielu wysiłków nie zdołaliśmy sobie w żaden zadowalający sposób odpowiedzieć na pytanie, co tak naprawdę po nim zostało? Co on nam zostawił jako swój testament, swoją spuściznę? Może to aż pustka i tylko pragnienie?

O autorce

  • 1. Jakub Kasprzak: Grotowski know how? Refleksje na temat Jerzego Grotowskiego i Grotowski Fest – nurtu 39. Warszawskich Spotkań Teatralnych, teatralny.pl (11.11.2019).
  • 2. Por. Mariusz Zawadzki: Wakacje w Basrze, [w:] tegoż, Nowy wspaniały Irak, W.A.B., Warszawa 2012, s. 64–76.
  • 3. Nakład Ulissesa wynosił 40 000 egzemplarzy, nakład Tekstów zebranych 3500 sztuk.
  • 4. Jako współautorki indeksowania oraz w gronie osób wyróżnionych podziękowaniami za wkład w projekt [przyp. red].
  • 5. Stanisław Barańczak: N.N Budzi się, [w:] tegoż: Sztuczne oddychanie, Aneks, Londyn 1978, s. 119–120.
  • 6. Jerzy Grotowski: Między Iranem a Chinami, [w:] tegoż: Teksty zebrane, redakcja Agata Adamiecka-Sitek, Mario Biagini, Dariusz Kosiński, Carla Pollastrelli, Thomas Richards, Igor Stokfiszewski, Instytut im. Jerzego Grotowskiego, Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, Wydawnictwo „Krytyki Politycznej”, Wrocław – Warszawa 2012, s. 54.
  • 7. Tenże: Reżyserska praca praktyczna na temat „Ślubów panieńskich” Aleksandra Fredry, [w:] tegoż: Teksty zebrane, s. 183–188.