2018-07-09
2018-07-09
Richard Schechner

Wspominając Apocalypsis cum figuris po 49 latach

18 listopada 1969 w Kościele Metodystów przy Washington Square na Manhattanie, wzniesionym w 1860 roku, odbyła się pierwsza amerykańska prezentacja Apocalypsis cum figuris. Było to trzecie przedstawienie Teatru Laboratorium pokazywane w tej przestrzeni w październiku i listopadzie tego roku. Pierwszym był Książę Niezłomny, drugim Akropolis, a trzecim właśnie Apocalypsis. Na potrzeby każdego z nich przestrzeń była przekształcana w szczególny sposób. Dla Księcia Niezłomnego wzniesiono drewniany płot, znad którego widzowie spoglądali w dół – na stół, gdzie Ryszard Cieślak odnajdywał swoją ekstazę w agonii. Dla Akropolis stworzono nieustannie przekształcającą się konstrukcję z rur, taczki i pojedynczej platformy-skrzyni, w której wszyscy – śpiewając, wznosząc hymny, szurając nogami, tańcząc – zanurzali się i znikali. Nie rozumiejąc języka polskiego, nie znając dokładnie tekstów [Pedro] Calderóna czy [Stanisława] Wyspiańskiego, dosłownie wibrowałem pod wpływem intensywności artystów Laboratorium. Niemal pół wieku później wciąż czuję te przedstawienia w swoim ciele.

W odróżnieniu od transformacji przestrzennych dokonywanych na potrzeby dwóch wcześniejszych przedstawień, Apocalypsis wykorzystywała przestrzeń kościoła jako taką. Ostatecznie tym, co zdarzało się w tym przedstawieniu, było pojawienie się Ciemnego [ang. Simpleton – D. K.], Chrystusa, istoty, która (w mniejszym lub większym stopniu) objawia się właśnie w kościele. Jego przestrzeń była pusta, z wyjątkiem stojących pod ścianami ławek dla około czterdziestu widzów. Światło dwóch dużych reflektorów skierowane na jedną ze ścian odbijało się od sklepienia, tworząc kompozycję cieni. Performerzy – [Ryszard] Cieślak, [Zygmunt] Molik, [Zbigniew] Cynkutis, [Elizabeth] Albahaca, [Antoni] Jahołkowski, [Stanisław] Scierski – wynurzali się z cieni i z powrotem w nich znikali, gdy gromadzili się, przewracali, pędzili, cichnęli, błagali, szeptali, naradzali się i śpiewali, ożywiając „problem” Chrystusa, prostaczka-zbawcy, pogardzanego i czczonego, kochanego i wykorzystywanego. Jako uczony rozpoznawałem teksty, których używali – T. S. Eliot, Simone Weil, Biblia, [Fiodor] Dostojewski – ale to nie te słowa utkwiły mi w pamięci. Koniec końców mówiono je, jak mi się wydaje, po polsku, choć ich źródła pochodziły z wielu różnych języków.

To, co naprawdę pamiętam, to przyczajony [Jerzy] Grotowski, poruszający się mniej więcej na granicy przestrzeni przedstawienia. Nigdy nie brał w nim udziału, tak jak to robił [Tadeusz] Kantor, ale nie można też powiedzieć, że był nieobecny. Patrzył, oceniając – jak się okazywało – raczej widzów niż performerów. Pamiętam też intensywność tych ostatnich, którzy spalali wszystko, czym byli, w czasie tych nieprawdopodobnie gęstych pięćdziesięciu minut. Pamiętam energię ich działania, totalność tego, czemu poddawali przestrzeń, porażający sadomasochizm, duchowe ekstazy-orgazmy. Byli jak postacie męczenników ze średniowiecznych i wczesnorenesansowych płócien.

Pamiętam, że po kończących przedstawienie słowach Wielkiego Inkwizytora „Idź i nie przychodź więcej”, publiczność nadal siedziała, nie wiedząc, co robić, co będzie dalej, jeśli cokolwiek będzie. Nie pamiętam, czy końcowe polecenie wypowiedziano po rosyjsku, po polsku czy angielsku. Pamiętam natomiast długą ciszę, gdy siedzieliśmy nieruchomo w mroku. Żadnych braw. Aktorzy gdzieś zniknęli, ale Grotowski pozostał. Część – pewnie większa – widzów cicho wyszła w jesienną nowojorską noc. Grotowski czekał. Potem wszedł między pozostałych widzów i wybrał jednego lub dwóch (nie mnie), zapraszając ich, by zostali i wzięli udział w tym, co, jak się później dowiedziałem, nazywano „czuwaniem”. Już w roku 1969 Grotowski – wciąż nowa postać na amerykańskiej scenie teatralnej – opuszczał teatr w poszukiwaniu tego, co nazywał higher connection1. Po wskazaniu wybranych było jasne, że pozostali powinni opuścić kościół. I tak też zrobiliśmy.

Pięć lat po prezentacjach Apocalypsis cum figuris Kościół Metodystów przy Washington Square stał się znany jako „Kościół Pokoju”, ponieważ jego kongregacja prowadziła walkę przeciwko wojnie w Wietnamie. Między 1973 a 1984 parafią kierował Paul Abels, pierwszy nowojorski duchowny, który otwarcie przyznawał się do bycia gejem i który działał tu na rzecz tolerancji wobec społeczności LGBT. Ponieważ liczba wiernych z czasem stopniała do zera, w roku 2004 kościół przestał być kościołem. Budynek – nazwany teraz „Novare”, co po łacinie znaczy „uczynić nowym” – został przekształcony w ośmioapartamentowe kondominium. Ale podejrzewam, że to miejsce wciąż jest zamieszkane – czy odważyłbym się powiedzieć: nawiedzane? – przez swoją przeszłość, w tym przez przedstawienia Teatru Laboratorium. Kiedy przechodzę obok, co zdarza mi się często, spoglądam na niezmienioną fasadę i przenika mnie dreszcz na wspomnienie tego, czego doświadczyłem wewnątrz. Wewnątrz budynku – tak, ale bardziej może wewnątrz mnie samego, kiedy po raz pierwszy współdzieliłem, w czasie rzeczywistym, aktualność teatru rytualnego Grotowskiego i Teatru Laboratorium.

O autorze

Z języka angielskiego przełożył Dariusz Kosiński

  • 1. Grotowski używał tego terminu w jego oryginalnym, angielskim brzmieniu i tak go też pozostawiam [przyp. tłum].